Pożegnanie.
Długo myślałam, jak zacząć ten wpis. Uznałam, że po prostu powiem wprost, po co tu przyszłam.
Ta witryna wiele dla mnie znaczy, zawsze będzie miała miejsce w moim sercu. Ale, nie ma co się oszukiwać, umarła. I to nie półtora roku temu, a ponad dwa lata wstecz. Na ironię, niedługo będzie jej trzecia rocznica, nie przetrwała nawet do pierwszych urodzin, a dla mnie jest wyjątkowa.
To tutaj stawiałam swoje pierwsze poważne kroki w blogosferze. Tutaj odkryłam, ile radości daje przynależenie do internetowej wspólnoty, która pełna jest niesamowitych osób. Łezka mi się w oku kręci, a jednocześnie uśmiecham się sama do siebie, kiedy przypominam sobie pierwsze wpisy, pierwsze komentarze, radość z pierwszych czytelników. Ale panta rhei, od tamtego czasu wszystko zdążyło obrócić się o 180 stopni jakieś pięćset razy.
Jedyne, czego żałuję, to że w nieudolnych próbach reanimacji słoiczka nutelli usunęłam wszystkie dotychczasowe posty, bo to one tak naprawdę stanowiły bijące serce tej strony, nawet kiedy mnie już tu nie było. Jednak wtedy uznałam to za słuszne, więc widocznie tak miało być.
Powinnam była napisać to w sierpniu 2015, planowałam napisać we wrześniu 2016, a ostatecznie zebrałam się do tego w marcu 2018. Ale to nie z powodu obojętności, a pewnego sentymentu, który nie pozwalał mi zabić tej strony, co właśnie robię i jest dla mnie nadal nieco przykre. Czuję się, jakbym pozbywała się tym samym jakiejś części siebie. Uznałam mimo to, że trzeba to napisać wprost, zamiast porzucać tego bloga bez słowa wyjaśnienia.
Nadal są tu jacyś obserwatorzy, co prawda połowa mniej i być może większość to widma, ale poczułam ciepło w sercu na myśl, że ktoś wciąż chciałby czytać moje wypociny.
Jednak przede wszystkim byłam zadziwiona statystykami odsłon! Wchodząc tu przez myśl mi nie przeszło, że ktokolwiek jeszcze tu zagląda, a okazało się, że miesięcznie jest tu około 200-300 wejść, co jak na martwą stronę jest naprawdę dobrym wynikiem. Zmotywowało mnie to dodatkowo do zostawienia tu komunikatu dla wszystkich, którzy tu trafią.
Z ważniejszych wydarzeń - prawie rok temu (30 marca będzie rocznica) rzuciłam szkołę. Główną przyczyną było to, jak psychicznie mnie wyniszczyła. Stałam się tym samym dla otoczenia patologicznym degeneratem. Co prawda miałam zamiar uzyskać średnie wykształcenie inaczej, ale mój "wymysł" nie podobał się z początku nikomu. Znajomi przestali mówić "cześć", rodzina w sporej części się mnie wyrzekła. Dopiero po długiej walce kilka najbliższych mi osób zrozumiało moją decyzję. Dzięki temu przynajmniej wiem, na kogo mogę liczyć.
Jeśli u Ciebie też pojawił się wyraz uprzejmego zdziwienia na twarzy i chcesz dowiedzieć się czegoś o egzaminach eksternistycznych - o ich przebiegu czy warunkach do spełnienia pisałam na mojej stronie.
W październiku podeszłam do wszystkich wymaganych przedmiotów i zdałam. Mało tego, zagrałam na nosie wielu ludziom, głównie nauczycielom z dawnej szkoły, bo dostałam naprawdę dobre oceny - nie zeszłam poniżej czwórki. A rzekomo miałam pozostać "nawet bez średniego wykształcenia".
24 listopada 2017 oficjalnie uzyskałam świadectwo ukończenia liceum ogólnokształcącego. Jako pierwsza spośród znajomych z rocznika, którzy dopiero zaczynali trzecią klasę liceum i podobny papierek będą mieli dopiero za miesiąc, w kwietniu. Tak, chwalę się, ale zrozumcie mnie trochę, praktycznie wszyscy wmawiali mi, że nie dam rady albo całkiem skreślili. Uważam, że mam powód do dumy.
Obecnie mieszkam z chłopakiem, a większość czasu poświęcam na przygotowania do matury. Wzięłam na rozszerzenie 6 przedmiotów, taka jestem szalona. Ale tak naprawdę, przynajmniej na ten moment, robię to głównie dlatego, że już zaczęłam, więc chcę skończyć. Nie planuję iść na studia.
Mam zamiar tam dodać w najbliższym czasie post z przemyśleniami na ten temat. Tutaj i tak już trochę przynudziłam, ale chciałam, żeby było coś osobistego ode mnie na pożegnanie.
Pisałam o zakończeniu gimnazjum i związanymi z tym emocjami. Pisałam o wakacjach, dzieliłam się swoimi wrażeniami z odwiedzonych miejsc. Pisałam o trudnym zakończeniu trwającej osiem lat przyjaźni. Pisałam o decyzji przeniesienia się do innego liceum tuż przed początkiem roku, wyrażałam swoje obawy, jak również ekscytację. Pisałam o swojej wiosennej radości i jesiennej depresji. W każdy post wkładałam kawałeczki siebie, które, ku mojemu zadowoleniu, spotkały się z dobrym przyjęciem.
Wydaje mi się, że raptem wczoraj dzieliłam się tutaj swoimi uczuciami związanymi z rozpoczęciem tam nauki. Decyzja o przepisaniu się do innej szkoły pod koniec sierpnia sporo mnie kosztowała. Napisałam o swoich wątpliwościach, ale też nadziejach, jakie miałam.Ten konkretny wpis był bardzo ważny dla mnie, uzewnętrzniłam się w nim bardzo, ale też otrzymałam sporo wsparcia od czytelników. Nie ma go już, bo usunęłam w przypływie chęci wyzerowania strony do zera. Jednak był dla mnie jednym z najbardziej osobistych. Dlatego teraz na pożegnanie opisałam ciąg dalszy, myślę, że to swoista klamra kompozycyjna.
Czuję, że to ważny element rozstania z tym miejscem, przynajmniej dla mnie. Domknięcie rozdziału poprzez uzupełnienie najbardziej osobistej historii, której początek opowiedziałam przed laty, o jej zakończenie. Szkoda, że nie ma już dawnych wpisów, bo wtedy byłoby wam łatwiej to poczuć. Ale ja go doskonale pamiętam.
Poza tym wychodzę z założenia, że skoro już robię oficjalny post zamykający stronę, to powinno w nim być wszystko, nad czym potencjalnie może zastanawiać się czytelnik.
Może znajdzie się osoba, która wejdzie tu i będzie ciekawa, co obecnie porabiam. Albo jak się zmieniło moje życie, gdy już stąd zniknęłam, co się działo. Kogoś zainteresuje, czemu już nie prowadzę tego bloga, czy jestem aktywna gdzie indziej. Inny chciałby poczytać więcej ode mnie, ponad to, co tu znalazł. A zatem powinni znaleźć te informacje w ostatnim, kończącym wpisie.
Dlaczego porzuciłam tego bloga? - Wypalił się pod koniec 2015 roku, miał nieudaną próbę reanimacji w połowie 2016, a na początku 2018 postanowiłam o tym jasno poinformować.
Co u mnie słychać? - Przerwałam liceum, zdałam egzaminy eksternistyczne, obecnie uczę się do matury.
Gdzie można mnie znaleźć - Podałam już link do strony kilka razy, ale łapcie też tu.
No i najważniejsze - wersja skrócona "TL:DR", która też wyjaśnia podstawowe kwestie również powstała. Mogłabym na niej poprzestać, ale chciałam dokładnie wyjaśnić wszystkim zainteresowanym troszkę bardziej, jeśli tacy się trafią. Poza tym dla mnie to jest niełatwa chwila, jak każde pożegnanie, zamknięcie jakiegoś etapu. Co prawda ten rozdział już dawno się skończył, ale oficjalne stwierdzenie tego jest swoistym rozstaniem. A rozstania, nawet te, które wiemy, że są nieuniknione oraz słuszne, wiążą się z emocjami.
Może to wyglądać śmiesznie - niby miała się tylko pożegnać, a tak się rozgadała. Wiem, to głupie, jednak nie jest tak prosto napisać ostatnie zdanie w miejscu, które przez długi czas było ważne. Przeciągam jak mogę, bo wiem, że to prawdopodobnie ostatni raz, kiedy coś tu dodaję. Klikam, klikam, opóźniam ten moment, ale w końcu przyszłam tutaj z zamiarem pożegnania, więc najwyższa pora już to zrobić. Dobra, odrywamy plaster. Już wszystko powiedziałam, a teraz zwyczajnie plotę trzy po trzy.
Raz. Dwa. Wdech.
Żegnaj blogu! Nigdy nie zapomnę, ile dla mnie znaczyłeś ani co dla mnie zrobiłeś.
Żegnajcie czytelnicy! Dziękuję za każdy komentarz w trakcie mojej działalności, ale najbardziej wszystkim moim stałym czytelnikom sprzed lat.
Żegnaj Paulino z przeszłości. Wiem, że muszę pozwolić Ci odejść, ale zawsze będziesz w moim sercu.
Najpierw wersja TL:DR dla niecierpliwych:
Chcę oficjalnie zakończyć działalność tego bloga. Powinnam to zrobić dawno temu, ale najpierw próbowałam zacząć tu od nowa, a potem zniknęłam. Powód był prosty - strona się wypaliła. Usunięcie wpisów i wyczyszczenie do zera nic nie dało. Za bardzo się zmieniłam, żeby tu pasować. Obecnie jestem tutaj - www.nafreelansie.pl (nazwa do wymiany, ale to za jakiś czas).
A dla całej reszty - właściwa część posta.
Ta witryna wiele dla mnie znaczy, zawsze będzie miała miejsce w moim sercu. Ale, nie ma co się oszukiwać, umarła. I to nie półtora roku temu, a ponad dwa lata wstecz. Na ironię, niedługo będzie jej trzecia rocznica, nie przetrwała nawet do pierwszych urodzin, a dla mnie jest wyjątkowa.
To tutaj stawiałam swoje pierwsze poważne kroki w blogosferze. Tutaj odkryłam, ile radości daje przynależenie do internetowej wspólnoty, która pełna jest niesamowitych osób. Łezka mi się w oku kręci, a jednocześnie uśmiecham się sama do siebie, kiedy przypominam sobie pierwsze wpisy, pierwsze komentarze, radość z pierwszych czytelników. Ale panta rhei, od tamtego czasu wszystko zdążyło obrócić się o 180 stopni jakieś pięćset razy.
Zawsze będę ciepło myśleć o tym blogu, bo był dla mnie bardzo ważny i sporo mnie nauczył.
Jedyne, czego żałuję, to że w nieudolnych próbach reanimacji słoiczka nutelli usunęłam wszystkie dotychczasowe posty, bo to one tak naprawdę stanowiły bijące serce tej strony, nawet kiedy mnie już tu nie było. Jednak wtedy uznałam to za słuszne, więc widocznie tak miało być.
Powinnam była napisać to w sierpniu 2015, planowałam napisać we wrześniu 2016, a ostatecznie zebrałam się do tego w marcu 2018. Ale to nie z powodu obojętności, a pewnego sentymentu, który nie pozwalał mi zabić tej strony, co właśnie robię i jest dla mnie nadal nieco przykre. Czuję się, jakbym pozbywała się tym samym jakiejś części siebie. Uznałam mimo to, że trzeba to napisać wprost, zamiast porzucać tego bloga bez słowa wyjaśnienia.
Spodziewałam się zastać tu pustkę, tymczasem miło się zaskoczyłam.
Nadal są tu jacyś obserwatorzy, co prawda połowa mniej i być może większość to widma, ale poczułam ciepło w sercu na myśl, że ktoś wciąż chciałby czytać moje wypociny.
Jednak przede wszystkim byłam zadziwiona statystykami odsłon! Wchodząc tu przez myśl mi nie przeszło, że ktokolwiek jeszcze tu zagląda, a okazało się, że miesięcznie jest tu około 200-300 wejść, co jak na martwą stronę jest naprawdę dobrym wynikiem. Zmotywowało mnie to dodatkowo do zostawienia tu komunikatu dla wszystkich, którzy tu trafią.
Może jeszcze pokrótce opowiem, co u mnie się działo w tak zwanym międzyczasie.
Z ważniejszych wydarzeń - prawie rok temu (30 marca będzie rocznica) rzuciłam szkołę. Główną przyczyną było to, jak psychicznie mnie wyniszczyła. Stałam się tym samym dla otoczenia patologicznym degeneratem. Co prawda miałam zamiar uzyskać średnie wykształcenie inaczej, ale mój "wymysł" nie podobał się z początku nikomu. Znajomi przestali mówić "cześć", rodzina w sporej części się mnie wyrzekła. Dopiero po długiej walce kilka najbliższych mi osób zrozumiało moją decyzję. Dzięki temu przynajmniej wiem, na kogo mogę liczyć.
Na przekór wszystkim, dopięłam swego i skończyłam liceum, ba, pół roku przed czasem.
Egzaminy eksternistyczne. Termin, którego nie zrozumiał nikt, komu mówiłam o tym, że chcę w ten sposób zaliczyć szkołę średnią. Naprawdę, dosłownie jedna osoba miała jakieś mgliste pojęcie, reszta pytała mnie co znów wymyśliłam i czy tak się w ogóle da. Dotyczyło to także nauczycieli oraz dyrektorów szkół, czyli teoretycznie ludzi "z branży". Tymczasem ja się uparłam i koniec, zdam liceum eksternistycznie jeszcze w tym roku (no, to znaczy w zeszłym), żeby podejść do matury wtedy, kiedy reszta moich rówieśników-licealistów.
Jeśli u Ciebie też pojawił się wyraz uprzejmego zdziwienia na twarzy i chcesz dowiedzieć się czegoś o egzaminach eksternistycznych - o ich przebiegu czy warunkach do spełnienia pisałam na mojej stronie.
Ale wróćmy do opowieści.
W październiku podeszłam do wszystkich wymaganych przedmiotów i zdałam. Mało tego, zagrałam na nosie wielu ludziom, głównie nauczycielom z dawnej szkoły, bo dostałam naprawdę dobre oceny - nie zeszłam poniżej czwórki. A rzekomo miałam pozostać "nawet bez średniego wykształcenia".
24 listopada 2017 oficjalnie uzyskałam świadectwo ukończenia liceum ogólnokształcącego. Jako pierwsza spośród znajomych z rocznika, którzy dopiero zaczynali trzecią klasę liceum i podobny papierek będą mieli dopiero za miesiąc, w kwietniu. Tak, chwalę się, ale zrozumcie mnie trochę, praktycznie wszyscy wmawiali mi, że nie dam rady albo całkiem skreślili. Uważam, że mam powód do dumy.
Obecnie mieszkam z chłopakiem, a większość czasu poświęcam na przygotowania do matury. Wzięłam na rozszerzenie 6 przedmiotów, taka jestem szalona. Ale tak naprawdę, przynajmniej na ten moment, robię to głównie dlatego, że już zaczęłam, więc chcę skończyć. Nie planuję iść na studia.
Dlaczego? To już opowiem Ci na mojej stronie, jeśli Cię to interesuje.
Mam zamiar tam dodać w najbliższym czasie post z przemyśleniami na ten temat. Tutaj i tak już trochę przynudziłam, ale chciałam, żeby było coś osobistego ode mnie na pożegnanie.
Kiedyś to właśnie na tym blogu opowiadałam o swoim życiu.
Pisałam o zakończeniu gimnazjum i związanymi z tym emocjami. Pisałam o wakacjach, dzieliłam się swoimi wrażeniami z odwiedzonych miejsc. Pisałam o trudnym zakończeniu trwającej osiem lat przyjaźni. Pisałam o decyzji przeniesienia się do innego liceum tuż przed początkiem roku, wyrażałam swoje obawy, jak również ekscytację. Pisałam o swojej wiosennej radości i jesiennej depresji. W każdy post wkładałam kawałeczki siebie, które, ku mojemu zadowoleniu, spotkały się z dobrym przyjęciem.
Nieprzypadkowo w tym wpisie zawarłam swoje przeżycia z przerwaniem nauki w liceum.
Wydaje mi się, że raptem wczoraj dzieliłam się tutaj swoimi uczuciami związanymi z rozpoczęciem tam nauki. Decyzja o przepisaniu się do innej szkoły pod koniec sierpnia sporo mnie kosztowała. Napisałam o swoich wątpliwościach, ale też nadziejach, jakie miałam.Ten konkretny wpis był bardzo ważny dla mnie, uzewnętrzniłam się w nim bardzo, ale też otrzymałam sporo wsparcia od czytelników. Nie ma go już, bo usunęłam w przypływie chęci wyzerowania strony do zera. Jednak był dla mnie jednym z najbardziej osobistych. Dlatego teraz na pożegnanie opisałam ciąg dalszy, myślę, że to swoista klamra kompozycyjna.
Czuję, że to ważny element rozstania z tym miejscem, przynajmniej dla mnie. Domknięcie rozdziału poprzez uzupełnienie najbardziej osobistej historii, której początek opowiedziałam przed laty, o jej zakończenie. Szkoda, że nie ma już dawnych wpisów, bo wtedy byłoby wam łatwiej to poczuć. Ale ja go doskonale pamiętam.
Może to idiotyczne, ale nie potrafiłabym napisać teraz paru zwięzłych zdań i cześć.
Musiałam się trochę uzewnętrznić. Piszę tu prawdopodobnie po raz ostatni, dlatego nie mogłam ograniczyć się do kilku słów wyjaśnienia i uciec. Zabrzmi to dziwnie, ale w ten sposób chciałam uczcić pamięć Pauliny, która kilka dni po 16 urodzinach założyła tego bloga. Myślę o niej jak o swojej młodszej siostrze. Siostrze Pauliny, która pod koniec marca będzie miała 19 urodziny.
Poza tym wychodzę z założenia, że skoro już robię oficjalny post zamykający stronę, to powinno w nim być wszystko, nad czym potencjalnie może zastanawiać się czytelnik.
Może znajdzie się osoba, która wejdzie tu i będzie ciekawa, co obecnie porabiam. Albo jak się zmieniło moje życie, gdy już stąd zniknęłam, co się działo. Kogoś zainteresuje, czemu już nie prowadzę tego bloga, czy jestem aktywna gdzie indziej. Inny chciałby poczytać więcej ode mnie, ponad to, co tu znalazł. A zatem powinni znaleźć te informacje w ostatnim, kończącym wpisie.
I chyba ja to wszystko powiedziałam.
Dlaczego porzuciłam tego bloga? - Wypalił się pod koniec 2015 roku, miał nieudaną próbę reanimacji w połowie 2016, a na początku 2018 postanowiłam o tym jasno poinformować.
Co u mnie słychać? - Przerwałam liceum, zdałam egzaminy eksternistyczne, obecnie uczę się do matury.
Gdzie można mnie znaleźć - Podałam już link do strony kilka razy, ale łapcie też tu.
No i najważniejsze - wersja skrócona "TL:DR", która też wyjaśnia podstawowe kwestie również powstała. Mogłabym na niej poprzestać, ale chciałam dokładnie wyjaśnić wszystkim zainteresowanym troszkę bardziej, jeśli tacy się trafią. Poza tym dla mnie to jest niełatwa chwila, jak każde pożegnanie, zamknięcie jakiegoś etapu. Co prawda ten rozdział już dawno się skończył, ale oficjalne stwierdzenie tego jest swoistym rozstaniem. A rozstania, nawet te, które wiemy, że są nieuniknione oraz słuszne, wiążą się z emocjami.
Przedłużam i przedłużam, coś trudno mi to skończyć.
Może to wyglądać śmiesznie - niby miała się tylko pożegnać, a tak się rozgadała. Wiem, to głupie, jednak nie jest tak prosto napisać ostatnie zdanie w miejscu, które przez długi czas było ważne. Przeciągam jak mogę, bo wiem, że to prawdopodobnie ostatni raz, kiedy coś tu dodaję. Klikam, klikam, opóźniam ten moment, ale w końcu przyszłam tutaj z zamiarem pożegnania, więc najwyższa pora już to zrobić. Dobra, odrywamy plaster. Już wszystko powiedziałam, a teraz zwyczajnie plotę trzy po trzy.
Na trzy.
Raz. Dwa. Wdech.
Żegnaj blogu! Nigdy nie zapomnę, ile dla mnie znaczyłeś ani co dla mnie zrobiłeś.
Żegnajcie czytelnicy! Dziękuję za każdy komentarz w trakcie mojej działalności, ale najbardziej wszystkim moim stałym czytelnikom sprzed lat.
Żegnaj Paulino z przeszłości. Wiem, że muszę pozwolić Ci odejść, ale zawsze będziesz w moim sercu.